Mój idealny dzień
Poczułam się zapętlona: praca nad nową powieścią wre, promocja „starych” trwa, a w związku z tym mejkap, bo live u zasięgowej bookstagramerki, w tak zwanym międzyczasie rozliczanie rachunków, czytanie maili, a ilość tych nieprzeczytanych nadal rośnie, jak wartość bictoina zaraz po halvingu, do tego z gabinetu niemęża słychać „Za ile jemy obiad?”, jakby to było oczywiste, że obiad skądś do nas przyjdzie, odgadnie adres mieszkania i zapuka do drzwi. Przy okazji pies chce iść na spacer do lasu więc szczeka i nie daje nakręcić story o tym, że jedna z tych „starych” książek taka fajna, że się na pewno spodoba, że świetne recenzje i że ta nowa już się pisze i zaraz trafi w wasze ręce (ej, 10 tysięcy znaków ze spacjami to już coś! Jakaś jedna czterdziesta przecież!). Córce przypomniało się, że na jutro trzeba się przebrać.
„Za dalmatyńczyka!”, prosi tym swoim wzrokiem, któremu nie potrafię odmówić. Dobrze, że piętnaście lat temu, mężczyźni, którzy przebywali w moim otoczeniu, nie rozgryźli, o jaki wzrok chodzi. No dobra, niektórzy rozgryźli, ale naprawdę niewielu, „Kochanie, przed tobą miałam jednego i był fatalny w łóżku. No fatalny!”. A tu jeszcze chciałoby się potrenować, bo zdrowo, bo fajnie, bo jesteśmy w górach i warunki idealne, bo pupa sama się nie zrobi, bo nie ma złej pogody są tylko… i książkę przeczytać, zaraz ktoś w wywiadzie zapyta, co ostatnio dobrego czytałam. I kiedy tak dotarło do mnie, że już jestem zmęczona, że nie ogarniam, że mam dość, wpisałam w google: zarządzanie czasem. Wpadła mi w oko różowa okładka książki (punkt z czytaniem odhaczony), a nota od wydawcy „Idealna pozycja dla osób pracujących z domu!” tylko przyspieszyła transakcję.
Przychodzi upragniona przesyłka (wszyscy kurierzy już mnie tu dobrze znają ze względu na częstotliwość wizyt), otwieram i czytam pierwsze ćwiczenie: „Wyobraź sobie swój idealny dzień. Opisz go na kartce, ze szczegółami.”.
No to jedziemy!
Wstaję wyspana, ale za oknem ciemno, w końcu zima, pozostali domownicy wypoczywają jeszcze w czułych ramionach Morfeusza. Wszyscy poza psem, który wybiega z salonu, by mnie przywitać. Po Przytulankach z czworonogiem, porannych obowiązkach, takich jak szykowanie córce lunchboxa do szkoły, mam czas na szybki mejkap – paradoksalnie tutaj to ważniejsze niż w Warszawie! Ileż razy zdarzyło mi się pójść do Lidla czy lokalnej księgarni w dresie, ale takim wiecie – nie z okładki Woman’s Health tylko z metką „wyłącznie do użytku domowego”, z kilkoma plamami, które od czterech lat nie chcą się sprać, do tego zero kosmetyków, włosy nieuczesane, bo przecież poszłam tylko po marchewkę, a tam wyperfumowany sąsiad, dalej trener z basenu, nauczycielka córki, kolega od imprezowania (ten jeszcze zrozumie, look after party jest bardzo zbliżony), a na deser pani przy kasie mnie rozpoznaje, mówi, że kocha moje książki i prosi o zdjęcie. „Tak naprawdę to mąż jest pani największym fanem!” – mówi, a ja już wiem, że od dziś nie będzie. I to nie tak, że ja bez mejkapu z domu nie wyjdę, wprost przeciwnie, wychodziłam za dużo i dotąd zupełnie mi to nie przeszkadzało, ale jakoś tak pewniej człowiek się czuje w czystym dresie, z odrobiną różu na policzkach, że niby takie młodzieńcze rumieńce, gdy się pozuje w Lidlu, koniecznie przy kasie, do zdjęć albo nawet zamienia kilka zdań z koleżanką czy kolegą.
Wracając jednak do idealnego dnia: tym razem nie idę do sklepu, tylko do przychodni. Was też mrozi już na samo brzmienie tego słowa? No ale czekajcie, w moim idealnym dniu idę na piechotę, pod stopami przyjemnie chrupie świeżutki, jeszcze niewydeptany śnieg, słucham swojej ulubionej playlisty, nazwałam ją Szklarkson Porębson i bez pośpiechu docieram do celu. Korytarz czyściutki i pusty, dosłownie jedna pacjentka, która informuje mnie, że do zabiegowego jestem tylko ja. „Zapraszam” – mówi uśmiechnięta pielęgniarka i wpuszcza mnie do środka. „Pani to chyba tylko na rutynowe badania, bo wygląda pani świetnie!”. Tak, rutynowe. Proponuje mi jeszcze pakiet dodatkowych badań, bezpłatnie, w ramach jakiegoś programu. „Jak już i tak panią kłuję, to czemu tego nie zrobić?”. Ucinamy sobie miłą pogawędkę, bo po mnie i tak już nikogo nie ma, a ja się nigdzie nie spieszę. Nim wyjdę z przychodni, uśmiecham się do pani z recepcji, dziękuję jej za dobry początek dnia, bo przecież różnie mogłoby być. Zwykle poranek w przychodni jest zapowiedzią spi…olonego całego dnia. Ale nie u nas, drodzy państwo. Nie w Szklarskiej Porębie.
W e-dzienniku informacja o kolejnym wypadzie dzieci do Wrocławia. To już trzecia wycieczka w tym miesiącu. Dodatkowo w piątek zajęcia sportowe przenoszą się na zewnątrz „ponieważ spadł śnieg, nie ma co ćwiczyć na sali, ruszamy na biegówki”. W Lidlu (a jednak!, bo w Szklarskiej wszystkie drogi prowadzą do Biedronki lub do Lidla, Rosmanna nie mamy) spotykam koleżankę. „Ale ładnie wyglądasz. Tak młodo i świeżo” – mówię, bo tak wygląda, to czemu miałabym jej nie umilić dnia? W aptece panie znają historię mojego życia, no może nie do końca, bo często zgłaszam się na ochotnika, jak trzeba iść po test ciążowy: „Ja nie pójdę, to za małe miasto”, mówi nieznajoma u kosmetyczki, „Za to ja z przyjemnością!” – oświadczam i lecę na zakupy, bo co mi szkodzi? Potem jeszcze czekam na wynik. Jak już miałam w tym swój udział, to chcę wiedzieć, jak się historia zakończy… Nim dotrę do domu, wypiję jeszcze kawę w księgarni, a z panią w Żabce wymienię się uwagami na temat bezalkoholowego piwa, które smakuje najlepiej, jesteśmy zgodne: Koźlak. Naładowana dobrą energią siądę do pracy, a wieczorem trzy koleżanki zadzwonią i zapytają, czy mnie nie podwieźć na Aqua Fitness, bo wiedzą, że choć mieszkam w miasteczku, gdzie nie da się żyć nie jeżdżąc autem, ja tupię nogą i mówię: „A właśnie, że się da!”. Bo da się! Bo w Szklarskiej Porębie mieszkają wspaniali ludzie. Ludzie, którzy sprawiają, że nawet jeśli czegoś mi tu brak, wiem, że w zamian dostałam coś innego i znacznie cenniejszego.
Pewnie już się domyślacie, że ten idealny dzień nie został wymyślony. Ten idealny dzień właśnie dobiega końca, a żaden jego fragment nie został zmyślony. I może to ja mam szczęście do ludzi, ale wolę o tym myśleć inaczej: ile włożysz, tyle wyjmiesz.
Ale nie będę wam mydlić oczu. Nie każdy dzień tutaj tak wygląda, zdarzają się i takie, kiedy wściekła wracam do domu, trzaskam drzwiami i wrzeszczę: „Dłużej tutaj nie wytrzymam”.
Wskażcie mi miejsce na świecie, którego mieszkańcy takich chwil nie mają.
Ale o tym innym razem.
Dziś celebruję.
Data publikacji: 19/12/2023